Toksyczne poczucie winy

Dziś opowiem Wam o toksycznym uczuciu, które dawało mi w kość przez większość mojego życia. Z perspektywy czasu jestem skłonna stwierdzić, iż właśnie to uczucie blokowało mnie i w znacznej mierze wpływało na to, że nie realizowałam swoich marzeń i ambicji. Nie chciałam się wyróżniać wyjątkowymi umiejętnościami czy sukcesami - podświadomie nie dawałam z siebie 100%. Bałam się sukcesu, nie chciałam być na czele. Ciężko to wytłumaczyć szczególnie, że marzyłam o wyrwaniu się, odcięciu od przeszłości i ułożeniu sobie życia po swojemu, co wymaga wiele pracy i odwagi - jednocześnie nie chciałam tego bo bałam się, że kogoś przez to zranię albo na zawszę stracę. 

Toksyczne poczucie winy


To właśnie to poczucie winy wynikające z lojalności wobec porządku, do którego przywykłam blokowało mnie. Miałam wrażenie, że nie mogę być zbyt szczęśliwa, bo moi rodzice mają tak bardzo źle - nie mają pieniędzy, nie mają pracy, rachunki nie opłacone, długi się mnożą ... słuchałam tego i miałam okrutne poczucie winy, że ja mam, że mi się jakoś wiedzie, że studiuje, że pracuje, że mam prąd, że mam jedzenie, że mogę więcej - a oni nie. Czułam się jak wyrodne dziecko, które powinno im pomóc, że powinnam sobie odmówić, żeby im było lepiej.. i rzeczywiście nie raz tak było! Pożyczałam moim rodzicom pieniądze na prąd i na jedzenie omamiona poczuciem, że oni na mnie przeznaczali pieniądze jak byłam dzieckiem, że mam zasrane poczucie obowiązku im pomóc (mimo, że przez ich libacje moje dzieciństwo było piekłem)... a później odbierałam telefony od pijanej matki czy ojca i czułam się jak osioł - mogłabym zacząć wydawać odgłosy typu io, io, io i nikt by nie zauważył różnicy - osioł jak wymalowany, który odciążył rodziców, by teraz mogli bez ogródek swoje pieniądze przeznaczyć na alkohol.

Marionetka

Rodzice nie wiedzieli co mi robią, jakie poczucie winy we mnie wzbudzają - nieświadomie pociągali za sznurki i wciąż uruchamiali ten sam mechanizm...Tkwiłam w tym schemacie zachowań, bo bałam się odrzucenia. W tym mechanizmie to oni byli małymi zagubionymi osobami, a ja ich opiekunem - zupełne odwrócenie ról. Zamiast - jak normalni rodzice - interesować się moim życiem, cieszyć z moich sukcesów, dopingować i wspierać - to ja martwiłam się o nich i chciałam żeby ułożyli sobie życie. Widziałam jak bardzo wszystko spieprzyli swoimi lekkomyślnymi decyzjami i nie mogłam na to patrzeć... nie mogłam sobie poradzić z tym, że ich życie wygląda aż tak źle.

"Nie mam kasy"

Mechanizm, w którym tkwiłam nie objawiał się jedynie w konfrontacji z rodzicami- również w życiu towarzyskim dawał mi się we znaki. Na studiach bywały momenty, że miałam trzy prace! Dwie były standardem, do tego wyszukiwałam dodatkowe możliwości dorobienia na olx.pl czy gumtree.pl typu sprzątanie, mycie okien itp. Mimo natłoku obowiązków jaki na siebie brałam, nie mogę powiedzieć, że opływałam w luksusie. Zarobione pieniądze przeznaczałam na bieżące wydatki i nie oszczędzałam.  
Z perspektywy czasu zastanawiam, że jak ja to robiłam? Miałam stały dopływ gotówki a i tak wiecznie nie miałam kasy. Zupełnie jakbym podświadomie szybko pozbywała się zarobionych pieniędzy, jakby posiadanie ich zbyt dużej ilości nie należało mi się. Nigdy nie miałam oszczędności a wymówka "nie mam kasy" była często słyszana jako moja odpowiedź na propozycje imprez, wakacji czy kursów. Wieczna męczennica, która wstydzi się przyznać, do tego, że dobrze się jej dobrze wiedzie, zupełnie jakbym byciem biedną i poszkodowaną, miała zjednać sobie więcej ludzi...
Rezygnując z przyjemności typu wakacje, wycieczki itp. nie miałam poczucia winy wobec moich rodziców. To było błędne koło, które uniemożliwiało mi rozwój i poszerzanie horyzontów.. Budowałam swoją tożsamość wokół poczucia winy i wstydu, które były wymyślone przeze mnie. Tak naprawdę mogłam być z siebie dumna, ale nie byłam, bo wciąż z tyłu głowy miałam moich biednych rodziców. Nie pozwalałam sobie na to by korzystać z życia, wplątywałam się w toksyczne relacje, które robiły ze mnie męczennice życia! Najgorsze jest to, że ja czułam się lepiej jako męczennica niż jako szczęśliwa spełniona kobieta! Bo będąc zbyt szczęśliwa miałam wyrzuty sumienia a jako męczennica mogłam lepiej wpasować się w schemat, który wyniosłam z domu rodzinnego. 

Jeden z wielu trybików skomplikowanej machiny...

Po latach terapii, w końcu mogłam zacząć pracować nad tym chorym umartwianiem się. Niestety nie jest prostym wykorzenienie schematu, w którym czuliśmy się bezpiecznie. Podświadomie, kurczowo się go trzymamy, tłumaczymy sami przed sobą, wmawiamy sobie... Prawda może zburzyć wszystko w co wierzyliśmy i co stało się podstawą nas. Ulepiliśmy siebie na gruncie manipulacji i kłamstw... by to naprawić trzeba na nowo zbudować nasz fundament a nie jest to proste gdy na starym i słabym rdzeniu został wzniesiony pokaźny budynek. 

Jako pierwsze powinniśmy odbudować naszą własną autonomię. Dostrzeżenie, że nie jesteśmy jednym z wielu trybików złożonego systemu, a kimś zupełnie odrębnym powinno być trzonem naszej przemiany. Musimy zadać sobie pytanie kim naprawdę jesteśmy? Jakie mamy potrzeby? Wobec kogo mamy obowiązki? Odpowiadając na te pytania - z pozoru proste lecz jakby nie obecne w mojej codzienności - zdałam sobie sprawę, że nie jestem taka jak moi rodzice, że to oni powinni troszczyć się o mnie jako ich córkę, a nie ja o nich, jakby to oni byli moimi dziećmi. Nie jest moim obowiązkiem dbanie o to, żeby byli szczęśliwi, a o to bym to ja była szczęśliwa! Rodzice, którzy są normalni i mają poukładanie życie dają przestrzeń swoim pociechom by i one mogły zająć się sobą i swoją przyszłością. Nie będą chcieli manipulacjami zagarnąć sobie życia swojego dziecka dla swojej korzyści - nawet nieświadomie. 



Komentarze

Popularne posty